Jedyne, co umie zrobić lepiej, to spaghetti (ale faktycznie robi fantastyczne, więc ja nawet nie próbowałam się nauczyć). Poza tym, nie umiałby zrobić prania, nie umiałby go wyprasować, nie chciałoby mu się zrobić porządnego obiadu ani posprzątać. Odkurza tylko, jak się go zaszantażuje. Co ciekawe, oboje byliśmy jednakowo uczeni obowiązków domowych.
A takie umiejętności kiedyś mogą się przydać (nawet się nie spodziewasz...), więc lepiej się za siebie trochę wziąć. ^^'
W sumie nie wzięłam tego pod uwagę. ^^' Ale też zależy, z czym masz problemy, bo sprzątania można się nauczyć, ale na przykład z gotowaniem może być większy problem.
Bo tu chodzi głównie o to, żeby nie znalazł się ktoś, kto przyjdzie i powie: "Znowu zrobiłaś większy bajzel, niż był. Idź stąd, już dokończę."
Poza tym, ja nie przepadam za sprzątaniem. Ogólnie robię to tylko w dni, kiedy wszystko pali mi się w rękach i mam tyle energii, że szkoda ją marnować. :] Gotować mogę zawsze, tylko muszę wziąć się za jakieś ciekawsze przepisy, a nie ciągle to samo. :c
Mam 2 starsze siostry i szczerze tylko w połowie podzielam te zdanie ... jedna, młodsza od tej pierwszej potrafi świetnie gotować ale ze sprzątaniem jej nie idzie a druga ... a o tej się nie wypowiem xD
Na realu bywa tak bardzo często, ale jeżeli starsze chce być brane za idiotów, to pewnie tak musi być.Różnica jest taka, że gdy jest starsza siostra i młodszy braciszek role są obsadzone od samego początku.Jestem jedynakiem, ale mam starszą kuzynkę, więc jak już powiedziałem, role od samego początku.Ona jeść zrobi, pokój posprząta itp.
przechodze obok lidlowej lodowki z jogurcikami i te jogurciki strzelaja pod wieczkami
nie wiem co to znaczy, ale nie zacheca mnie
(no chyba ze one dochodza na sam moj widok, w koncu to serki homogenizowane, a ja taki kawaii Drzewushii-kun)
ja lidl mam blisko (jeszcze blizej lewiatan ale tam polowa to stoisko z alkoholami, poza tym prawie nic nie ma xD a ja pije naprawde raz na ruski rok, wiec), i tam zakupy zawsze robie
moje zakupy "spożywcze, obiad i kolacja i coś na jutro" to zazwyczaj budyń czekoladowy, pare zupek w proszku, chlebek (:3), coś na ten chlebek, mleko i czasem uzupelniam zapasy kawy. raz na jakis czas kupie jeszcze cos do chrupania zeby miec co wpierdalac podczas ogladania filmow wieczorem :c tak sie Drzewsko odżywia.
no ale czesto babcia go obiadem czestuje c:
Ja tam lubię Kerfiura choć daleko... Bo z Wichrowego Tronu do Markartu kawał drogi... (lol, za dużo Skyrim) :P
W moim przypadku ORE NO MĘŻU jest kucharzem, on umie ugotować fszystko, ja zjeść fszystko i raczej nigdy z głodu nie umrę :3 A jak chodzi o przekąski, to jem żelusie, zwłaszcza śmiej-żelki (ale nie te nadziewane, bo to gówno).
I takie małe pytanie: istnieje grochówka w proszku?
z Markartu wszedzie daleko ;f i jeszcze po drodze ci miejscowi w dziwnych ciuszkach zawsze na mnie napadaja. przejscie na piechotke do Markartu z Białej Grani albo Samotni to zawsze najbardziej upierdliwa rzecz.
NO ALE MUSIMY ZWIEDZAĆ. nie wolno fast travel >:V
śmiej żelki są dobre, ale ostatnio odkryłem że te jogurtowe, ktorych dlugo sie brzydzilem, tez sa ok.
zdaje sie ze jest, ale nie przepadam za grochowka, wiec nie kupuje :C
Tak na serio, to prawie nie chodzę do Markartu. Nie wiem czemu, ale się boje, że się będę bała :c No nie wiem, po prostu w ciągu mojej dłuugiej gry byłam tam tylko z 3 razy. Wolę se siedzieć w Wichrowym Tronie, Białej Grani (mam ta chałupy) i Zimowej Twierzy (jestem arcymagiem, więc muszę).
Fast travel jest ciiulów. Chyba, że gra ci się wyłącza po 2-3 godzinach i by jak najwięcej zrobić musisz tego używać.
Śmiej-żelki są dla mnie de best. Te oryginalne, te inne rodzaje mniej lubię. Zwłaszcza te kwaskowe i własnie te nadziewane, pieces of shit.
kilka questow z Daedrami było w Markarcie, wiec czesto tam bywalem, poza tym tam jest Ondolemar :( jedyny Thalmor ktory da sie lubic, ewenement.
moja druga postac jest arcymagiem, wiec tez czesto bywam w Zimowej Twierdzy. zreszta w Akademii jest masa fajnych postaci, fajnie sie przechodzilo questline i fajnie sie tam przebywa. Enthir = imo jedna z najlepszych postaci, poza tym jest nawiazaniem do "Skazani na Shawshank" :D
najlepsze żele na świecie to są te tęczowe zozole, takie wstążki :C co są posypane takim czymś kwaśnym
Ja zrobiłam tylko jedną misję dla Daedr (Azury, dokładniej) :( Jestem Altmerką, chce swoją nieskończoną (zarąbistością) dobrocią i słitaśniością pokazać Skyrim, że nie wszyscy Altmerzy to thalmorskie ciulaki =3=
Nom, Ondolemar jest spoko, jak na Thalmorczyka. Lubiłam tez Ancano zanim okazał się gópkiem.
Według mnie Akademia Magów to najlepsza gildia (i kocham summonować, hue hue) To co wymieniłeś + zakon Psijic mnie zaintrygował. Jedynym dla mnie minusem było, że za łatwo można było przewidzieć kto będzie tym zuym.
Ło boziu, jak ja Enthira lubię. J'zargo i Brelyna też fajni (rozwaliło mnie to jak Brelyna zmieniła moją postać w krowę xD) Ale ja stamtąd najbardziej lubię Urag'a, bo w cholerę ma fajnych książek (mam manię czytania każdej książki w Skyrim).
ALE I TAK MOJĄ ULUBIONĄ POSTACIĄ W SKYRIM JEST MOJA WAIFU MJOLL, HA HA.
Zozoli nigdy nie jadłam, kiedyś spróbuje. Dobre żelusie to również sa Akuku!, zwłaszcza te o smaku coli c:
" bo w cholerę ma fajnych książek (mam manię czytania każdej książki w Skyrim)." Też bym czytał, ale 90% przewalała się od Morrowinda przez Obliviona do Skyrim. Znam je zbyt dobrze. Nie licząc książek od questów (wszelkiego rodzaju dzienniki, powyrywane kartki, etc) jest bardzo mało nowych książek.
Hmm, nie wiedziałam. Ja nie dość, że w obie gry grałam ostatnio kilka lat temu, to jeszcze niewiele wtedy tam książek czytałam. Dlatego dla mnie książki w Skyrim są fajne.
a w życiu! nie na darmo na drzwiach Juniora(19 lat) zawiesiłyśmy razem z matulą takie coś:http://us.123rf.com/400wm/400/400/Cole123RF/Cole123RF0804/Cole123RF080400065/2818819-zolty-i-czarny-zagrozenia-biologicznego-znaku-ostrzegawczego--wektor.jpg
nie mówiąc, że umie zrobić jedynie pizzę i płatki z mlekiem..
biorąc pod uwagę listę przebytych urazów, wyczerpałam już chyba wszystkie możliwości poza złamaniem otwartym i wypadkiem komunikacyjnym.. tak więc jest to bardzo prawdopodobne..
normalnie.. nie dość, że wody płodowe były zielone (co dobrze nie wróży) to jeszcze miałam pępowinę owiniętą parę razy wokół szyi (co już jest dziwne, bo ponoć, jak robili usg na dwa dni przed, to tak nie było..)
Już wtedy zdawałaś sobie z tego sprawę, że jak wyjdziesz na zewnątrz to będziesz musiała żyć w tak "okrutnym świecie", dlatego więc wpadłaś na genialny pomysł żeby jeszcze przed własnym porodem popełnić samobójstwo. Niestety nie udało Ci się.
jak już kiedyś tu o tym wspominałam.. mój obecny terapeuta (czyli trzeci) dał sobie spokój z tym już jakiś czas temu.. a jeździć na drugi koniec wrocławia (2 godziny w jedną stronę) do ponoć dobrego specjalisty nie zamierzam.. nie mówiąc już o ograniczonych funduszach..
Czemu nie więcej niż godzinę dziennie? a jeżeli trafiło by Ci się do sprzątnięcia mieszkanie, które miesiąc nie było sprzątane to wątpię, że byś się z tym wyrobił w godzinę.
Ja jestem starszym bratem trójki małych dzieciaków, z których najmłodsze mogłoby być na legalu moim dzieckiem. Jestem właściwie trzecim rodzicem, toteż umiem gotować, sprzątam, mam oczy dookoła głowy, leczę podstawowe zranienia... full serwis.
Mimo to nie zamierzam minusować. Wiele bym dał, żeby moje rodzeństwo było samodzielne.